niedziela, 15 sierpnia 2010

Euro Trip - Epilog

Plan minimum - Stopem do Paryża - wykonany!

Osiągnęliśmy to co zaplanowaliśmy, podjęliśmy decyzje o powrocie - i w tym momencie zaczęły się schody. W zasadzie, to całe nasze PRÓBY wydostania się z Francji nadają się na osobny post, lub też nawet niejeden, ale skrócę go do najważniejszych informacji - w ciągu trzech dni, udało nam się odjechać jakieś... 20 km od centrum Paryża. (A w zasadzie na jego przedmieścia) Nauczyliśmy się też jednej bardzo ważnej lekcji - FRANCUZI NIE BIORĄ LUDZI NA STOPA! (SHIT!!!)

To już koniec - ostatni wieczór w Paryżu.

Co zatem dalej? Poddaliśmy się, i przy nieocenionej pomocy Olgi, wyjechaliśmy z Paryża opłaconym autokarem. Do domu, do samej Polski, odpuszczając sobie już zupełnie inne miasta. Górę wzięło zmęczenie i przybicie trzydniowymi próbami złapania gdzieś stopa, kombionowania noclegami, szwędaniem się z niemałym bagażem po różnych coraz to "lepszych" miejscach gdzie "na pewno już ktoś się znajdzie". (Swoją drogą - dalej jestem pewien, że prędzej czy później, znaleźlibyśmy kogoś, może nie Francuza, ale np. Belga, Niemca, turystów, lub jakiegoś kierowce firmy spedycyjnej. Tylko sił brakło).

W tak zwanym międzyczasie tych trzech dni, zdołałem się jeszcze nabawić odcisków na nogach, i stracić karimatę, a Kamil rozwalił sobie rękę, kiedy na trasie ekspresowej N4 pod Paryżem, złapało nas w nocy takie oberwanie chmury że później mogłem wyżymać swoje buty(autentycznie). Swoją drogą - była to chyba najbardziej "dzika" ze wszystkich nocy jakie mieliśmy. Spanie na zamkniętej stacji benzynowej, nasze przemoczone ciuchy porozwieszane na dystrybutorach, ja obłożony papierowymi ręcznikami do wycierania rąk po paliwie(bo zimno było), pozbawieni GPSa, z zamoknietymi mapami, kartonami, i w zasadzie wszystkim. Tel i aparat na szczęście przeżył(iPod prawie). Zostaliśmy też ściągnięci przez Policję z autostrady, kiedy próbowaliśmy się nocą przedrzeć piechotą parę kilometrów do "teoretycznie" lepiej usytuowanej stacji benzynowej, po tym jak znaleźliśmy się na niej, wyrzuceni przez jakiegoś murzyna, po tym jak nie daliśmy się przekonać aby mu zapłacić za podwiezienie dalej. Kosmiczne 3 dni.

Stacja na N4 pod Paryżem i reorganizacja naszych zasobów po ulewie. Nie wiem co byśmy zrobili gdyby światło na tej stacji nie było na fotokomórki.
W każdym razie - powróciliśmy. Piszę te słowa z Wrocławia, gdzie odsypiamy, pierzemy nasze ciuchy, reperujemy sprzęt, i doprowadzamy się do stanu używalności. Euro Trip doszedł do końca. Czy udany - dalej szkoda nam że nie dotarliśmy dalej, i że powrót również nie był na stopa, ale możemy szczerze powiedzieć że tak - przeżyliśmy coś fajnego, zobaczyliśmy parę przepięknych miast, poznaliśmy trochę ludzi, poimprezowaliśmy i wróciliśmy w jednym kawałku. Powiem też szczerze, że o ile decyzja i cały ten wyjazd był trochę na wariackich papierach, to teraz, jeśli ja osobiście wybierałbym się w podobną ekspedycję, zastanowiłbym się nad tym dwa razy. A przygotowywał przynajmniej ze dwa długie tygodnie, a nie dwa dni. Bo z jednej strony jest to fajna przygoda, ale z drugiej jednak nie pozwala w pełni poznać miejsc które się odwiedza - ciężko zwiedzać, imprezować, poznawać urocze zakątki miasta, czy szaleć po lokalach, kiedy się ma taki bagaż na plecach i kiedy w którymś momencie należy po prostu odłożyć wszystko i pomyśleć "no dobra, ale gdzie my się dzisiaj rozbijemy/położymy żeby nas nie zgarnęła policja". Czasem się coś uda - czasem nie. A z każdą kolejną taką niedospaną nocą w jakimś dziwnym miejscu, zmęczenie coraz gorsze znaki daje za dnia. Więc - generalizując, mała rada na podstawie własnych doświadczeń - jeżeli zamierzacie się kiedyś wybierać na stopa w podobny sposób, zaplanujcie i przygotujcie go sobie dokładnie. Spiszcie adresy schronisk młodzieżowych, film spedycyjnych, zróbcie research gdzie są dobre miejsce do łapania stopa, gdzie są parkingi dla Tirów, stacje benzynowe, jak dostać się z obrzeży, do centrum miasta, i jak się z niego wydostać, przydatne są plany i cenniki komunikacji miejskiej, znajomi, numery awaryjne, rozmówki polsko-inne, namiary na kafejki internetowe, mapy, mapy i jeszcze raz mapy - niezbędne aby w ogóle coś pozwiedzać i odnaleźć, oraz wiele, wiele innych rzeczy. Oraz plan awaryjny - nasz, został opracowany na szybko dopiero po utknięciu we Francji. Lepiej mieć go wcześniej;)

PS. Bociek - dzięki za patent z ZIPami - przydał się niejednokrotnie;)

Ostatnia godzina we Francji, plac Concorde, w tle słynny obelisk. Kamil autentycznie śpi:P

 I tyle. Na koniec - kilka pozdrowień które nagraliśmy w tak zwanym międzyczasie, ale nie mieliśmy wcześniej możliwości aby je zgrać i umieścić:

 
Pozdrowienia z Berlina

Pozdrowienia z Amsterdamu


Pozdrowienia z Amsterdamu 2.


Pozdrowienia z Brukseli


Pozdrowienia z Paryża



Pozdrowienia z Paryża 2

--

wtorek, 10 sierpnia 2010

Bon Voyage! 10.08.2010

Fundusze kończą się niemiłosiernie(Ah ten Amsterdam), czas ucieka, a udając się dalej na zachód Europy, możemy nie zdążyć wrócić, wiec decyzja podjęta - zawracamy na wschód. Od teraz, będziemy się już tylko zbliżac do Polski. Jaką trasą - nie mamy pojęcia. Nie wiemy nawet czy starczy nam determinacji aby "zaliczyć" nastepną stolice. Specyfika wyjazdu jednak wykańcza. Tęskno nam do prysznica, buty mam już w 3ech częściach, żarcie się kończy, a plecy mam w takim stanie, że chyba oświadczę się pierwszej kobiecie która zrobi mi masaż po powrocie. Trochę szkoda(Tak "blisko" Madryt, Barcelona), ale jak na nasz pierwszy wyjazd stopem w ogóle, to już całkiem nieźle. Udowodniliśmy coś sobie i wam, niedowiarki jedne, że jak się chce to zawsze można. Teraz jesteśmy ubożsi w trochę zdrowia, ale bogatsi o doświadczenia i wspomnienia.

PS. A tak na marginesie - to jednak było trochę szaleństwo wyjeżdżać z tak minimalnym przygotowaniem(Kamil - nigdy nawet nie rozkładał namiotu, nie ma paszportu, roaming włączyliśmy już w Niemczech, ja - śpiwor i namiot pożyczony dzień wcześniej, plecak kupiony w dniu wyjazdu, oboje - słaba znajomość języków innych niż angielski, problemy zdrowotne...). Ale - było warto!


Co dalej? Ciąg dalszy tego EuroTripa, na wschód: Może powrót przez Pragę, może Wiedeń? A zobaczymy co złapiemy. Do zobaczenia!;)

Paryz 9.08.2010

Klasycznie już wydostanie się na obwodnice(Ring) Brukseli okazało się ekspedycją większą niż podejrzewaliśmy. Kolejne przedzieranie się kilometrami przez autostradę (brak pobocza sprawia jednak pewne ryzyko), wykończyło nas zupełnie. Na stacji do której udało się nam dotrzeć nie było też zwykłego trawnika, wiec niejako z przymusu obóz rozbiliśmy na jakimś żwirowisku. Namęczyliśmy się, ale plan wykonany. Z rana startujemy do serca Europy.

Wyłączone z użytku pobocze autostrady - jedyny spokojny fragment na całej naszej trasie eskapady.
Paris! Rekord złapanego stopa - 17 minut, rekord przejechanej odległości za jednym rzutem -  ponad 300 km, i najładniejsze auto jakim jechaliśmy jak do tej pory. Belgijski przedsiębiorca podrzucił nas pod jeden z 4ech "głównych" dworców Paryża. Pierwsze wrażenia - moloch. Potężny kawał miasta, przepełniony trąbiącymi, narwanymi kierowcami(jeżdżą dosłownie na szpilkę - co skutkuje tym że widuję się tutaj sporo ładnych, eleganckich, drogich; a zarazem porysowanych, obitych i szpachlowanych aut), turystami, i masą francuzów o czarnym kolorze skóry. Ponadto, efekt potęguje fakt, że z reguły łażą grupami, a uroda ich aparycji wskazywałaby iż w każdej chwili mogą ci dać w pysk, zabrać telefon i uciec(I to ma być romantyczne miasto?). Ponadto...hmm... mało czysta ta metropolia.


Nad Sekwaną. Ten kikut po lewej na horyzoncie to Eiffel Tower.

Ciekawostka: W Sierpniu większość Francji z Paryża ponoć i tak urlopuje na południu - a mimo tego miasto jest strasznie zakorkowane i zatłoczone. Skoro tak - To ja tu nie chce przyjeżdżać jak do tego jeszcze dojdą mieszkańcy, bo ogrom ludności tego miasta, zapewne potęguję te negatywne wrażenie.

Ciekawostka 2: Do Francji\Paryża przyjeżdża wiele czarnych "rozpłodników" - becikowe jest dla nich tak opłacalne, że krążą po mieście tylko w poszukiwaniu obiektu(wersja oficjalna - żony), który da im potomstwo i związane z tym profity.

Z drugiej strony patrząc na Paryż... setki, jeśli nie tysiące zabytków. Miasto nietknięte przez druga wojne światową i to widać. Co kawałek piękna stylowa zdobiona kamieniczka(z żółtego piaskowca - jak CAŁY Paryż. Naprawdę. Spójrzcie na to miasto przez Google Earth - nawet z góry jest żółte), lub jakiś pomnik. Robi to wrażenie... pierwszego dnia. Na drugi ciężko już odrożnić gdzie jest zabytek, a gdzie nie. Poza tym, sporo zieleni, kawiarenek, pubów migocących neonami, oraz zatrzęsienie butików z ciuchami, stylistami, fryzjerami, itp. Tyle jeśli chodzi o pierwsze wrażenie.


Po małym serwisie na dworcu, pozwiedzaliśmy trochę z Kamilem różne zakątki miasta, docierając pod katedrę Notre Dame. Potem wzdłuż Sekwany do Luvru, obelisk na placu Concorde aż przyszedł czas na sjestę. Przerwa na urokliwym, pełnym młodych, moście nad Sekwaną i zestaw: belgijskie piwa, włoskie wino z Niemiec, i hiszpańska pomarańcza z moich urodzin wraz z dwójką polaków we Francji.... Eeeh, globalizacja jest cudowna:P Co prawda, mimo tłumów które piknikowały tam na moście(to chyba lokalna Wyspa Słodowa), i tak wzbudziliśmy tam niemała sensacje. W 5 minut dosiadła się do nas jakaś z bodaj 40 letnia wyluzowana Francuzka. Viva la France!


W tle Luvr. Na pierwszym planie - jak widać:P


Po zejściu chwiejnym krokiem z mostu i wyruszeniu na najsłynniejszą kupę stali w Europie, napotkaliśmy, a jakżeby inaczej, warszawska ekipę, która robiła właśnie własnego Euro Tripa, acz autem. Z jednym reprezentantem, a w zasadzie reprezentantka owej grupy piliśmy i rozmawialiśmy zresztą do 6ej rano(Madzia - pozdrawiamy!)

A tymczasem - Eiffel Tower. Z daleka robi niezłe wrażenie. Z bliska - piorunujące. Chyba nawet bardziej dzięki złotej grze świateł jaka komponuje konstrukcji po zmroku. Setki ludzi, w tym turystów i naciągaczy, jakiś muzyków, rumoru i niewzruszona potężna konstrukcja, plątanina belek z leniwie posuwającymi się gdzieś między nimi windami, sunącymi na szczyt. Wokoło zieleń i migocące punkty miasta. Poezja. Leżąc na betonie, centralnie pod tą wielką machiną, poczułem iż euro trip, już się udał. I chyba dopiero wtedy poczułem też prawdziwe nim zmęczenie.

Daliśmy Rade!
Obserwacja: Żule w Europie są dużo bardziej ukulturalnieni, zamiast zebrać na gołodupca, grają na saksofonach, skrzypcach, kontrabasie... i to nawet nieźle.

PS. Kamila dalej wkurwia francuski i to bardzo.

Bruksela 8.08.2010

Do stacji udało się nam przedrzeć dużo sprawniej niż przypuszczaliśmy, chociaż przesiąknięci wodą na wylot. Przy okazji odkryliśmy iż nasza flaga zmieniła lekko barwy z biało-czerwonej na różowo-czerwoną. Pewnie od tego uroku parady w Amsterdamie... (Wersja oczywiście mniej wiarygodna jest taka, że tak ją zmoczyło od tego deszczu że się odbarwiła).



Jeden z budynków kompleksu Parlamentu Europejskiego
Noc na parkingu Shella i łapanie podwózki na Brukselę. Tym razem, bardzo uprzejmy belgijski doktor podrzucił nas na sam dworzec centralny miasta Bruksela. Pierwsze wrażenia - jak zwykle, mylne: beznadzieja. Miasto zdawało się być jednym wielkim, otwartym biurowcem. Zabudowa przepełniona szkłem, metalem, gdzieniegdzie starszymi eleganckimi kamieniczkami. Na ulicach - pustki. Niczym w mieście widmo, nawet na, teoretycznie głównych, arteriach miasta, ludzie zdawali się być pochowani za szklanymi ścianami instytucji. Ruch miasta ograniczał się do licznych, eleganckich limuzyn, zazwyczaj pokolorowanych w ciemne stonowane barwy. Po zobaczeniu pubu miałem ochotę zrobić mu zdjęcie - niczym jakiejś atrakcji turystycznej. I ta cisza. Niby szum miasta, jak w każdej metropolii, ale jednak brakowało w nim śmiechu, płaczu, krzyku, emocji(A może to tylko szok kulturowy po wyzwolonym Amsterdamie?). Co się jednak okazało - nie całe miasto jest takie. Był to tylko urok enklawy europejskich instytucji , po której błądziliśmy z Kamilem. Ale: Jest jeden punkt gdzie skupia się życie towarzyskie miasta(tzn. widać jakiekolwiek życie). Grande Platze, czyli odpowiednik starego miasta, jest wypełniony po ściany ulic, turystami wszelkiej maści i narodowości(sporo Polaków i Hiszpanów), pełno kafejek, pubów, fast foodów, zdobionych kremowych kamieniczek, zero szkła. Zobaczyć to, to jak odkryć inne miasto.

Wyśmienite belgijskie piwko z centrum rynku



Miasto pełne czekoladziarni - oto jedna z najsłynniejszych
Ale koniec o duszy Brukseli. Konkretnie: Byliśmy na street of law(enklawa instytucji unijnych), zobaczyliśmy potężną katedrę(podobna do paryskiej), pałac królewski, parlament, pomnik sikającego chłopca, i trafiliśmy do rynku. Tam, jak wszędzie - rodacy!(Pawle - pozdrawiamy;), nie mogło się obejść bez osławionego belgijskiego piwka, w restauracji, gdzie kelner o wyrazie twarzy który skłaniałby do rzucenia się z mostu, udawał iż wcale nie wkurwia go, że każą mu mówić po angielsku. A ze piwo, choć dobre, to drogie, toteż resztę alkoturystyki zostawiliśmy sobie na plener Brukseli(biurowiec, szkło, szkło, biurowiec, my, piwka, szkło, kamieniczka, biuro), lub w innej wersji - Duvel, Hoegaarden, Hoegaarden cytrusowy, Kriek wiśniowy oraz Leffe. Adieu Bruksela!

Belgijska plejada gwiazd
PS. Kamila wkurwia język francuski. Ciekawym co będzie jak dotrzemy do Paryża...

Przemoknieci - kryzys 7.08.2010

Wydostać się z Amsterdamu okazało się trudniej niż myśleliśmy. Źle wmanewrowani przez mapę trafiliśmy na jakieś przedmieścia miasta. Z trudem udało się nam przedostać na krzyżówkę wylotową na Hagę(Chociaż mieliśmy lecieć przez Utrecht), gdzie MIAŁA znajdować się stacja - potencjalnie dobry punkt do łapania stopa. Zamiast tego - McDonalds i same rodzinki z dziećmi, nikt nas nie chciał brać. Cofnąć się - za daleko. Deszcz leje, przesiąkają nam rzeczy, a plecaki nie robią się lżejsze, zbyt mokro aby się gdzieś rozbić. Odczuwamy już wymęczenie od ciągłego przedzierania się o każdy kilometr i koczowniczego trybu życia. Zasoby też nie wróżą obiecująco, ale to jeszcze nie koniec. Mała burza mózgów i decyzja: mapa ma ostatnia szanse na rehabilitacje. Ok 4 km stad powinna być kolejna stacja. Problem - to już autostrada, nie mamy prawa iść droga... Glosowanie: Idziemy za droga, polami, wzdłuż autostrady. Przynajmniej nie będziemy się cofać. To pewnie będzie wyczerpujący spacerek po nocy. Może to czas aby otworzyć z końcu patriotyczną żubrówkę.





Pełni życia i energii...

Obserwacja: Ludzie na widok szczotkowania zębów w łazience McDolaldsa, reagują dziwnie.

PS. Aguś - Dzięki za taniec deszczu, później faktycznie się zaczęło przejaśniać;)

sobota, 7 sierpnia 2010

Amsterdam 6.08.2010

Obserwacja: Poranne grzanie się w budynku toalety, wcale nie jest aż tak głupie jak mogłoby się wydawać.

Wiwat Polska! Kiedy już traciliśmy wiarę w szlachetność rodaków, którzy licznie ignorowali nasze łapanie stopa, złapaliśmy MAN-a z ładunkiem proszku wprost na Amsterdam(Vizir, czy inna heroina). Byliśmy wręcz w całym peletonie innych Tirów, z jakaś szalona beczką na czele. Minus że gdzieś po drodze zaginął mój kapelusz, snifff....

Paweł, dzięki za podwózkę;)
Kolejne miasto, które można nazwać molochem, z całymi jego zaletami i przywarami. Z przedmieść, dostaliśmy się na dworzec, aby spakować nasze "ukochane" plecaki do skrytek. Nie wszystko się zmieściło. Pierwsze wrażenia - koszmar. Na dworcu działa kilku przewoźników, z czego każdy odpowiada za inne usługi - tym samym działa np. kilka informacji, kas, automatów, itp. Łatwo się zgubić. Ludzie - coraz bardziej abstrakcyjni. Mnóstwo innych narodowości, zjaranych obywateli, bezczelnych rowerzystów, i tak zwanych mężczyzn typu metro. Na dworcu minęliśmy się nawet z jakimś murzynem-ninja(wtf!), w kimonie, z mieczem... pewnie "olał studia" itd. Generalnie jednak w centrum miasta roznosi się przyjemny aromat chilloutu i totalnego gejostwa, owianego pozytywnym dymkiem marihuany.


Tradycyjny układ pubów w Amsterdamie - stoliki na piwka wystawione wprost na otwarta ulice

Obserwacja: Tutaj władze mają jednoślady. Prawie rozjechała mnie 90-letnia babcia na jakimś wózku na ścieżce rowerowej.

Obserwacja 2: Amsterdam jest drogi...


Amsterdam "by night" to już zupełnie inne miasto. Atmosfera chilloutu ustępuje miejsca atmosferze rozpusty. Spacerując pięknymi uliczkami Neumarkt, podziwiając stylowe kanały miasta, w których, niczym w Wenecji, co kawałek przepływają jakieś łódki wypełnione turystami, można odnieść iż jest to całkiem kulturalne miasto, które po prostu lubi sobie czasem "odpłynąć". Wystarczyło jednak poczekać do wieczora, aby odkryć ilu młodych, naćpanych, i pijanych ludzi tutaj baluje. To co się dzieje w całym osławionym Red Light District, wzbudza skrajne emocje. "Ramki" pełne prostytutek o urodzie gwiazdek porno, wyginających się do szyby i zapraszających do środka, przeplatają się z sex shopami, coffee shopami, erotic storami, oraz "teatrami" gdzie na żywo można zobaczyć porno lub peep show. Atmosferę zepsucia wręcz czuć w powietrzu. (Chociaż miasto i tak ograniczyło zasięg tej dzielnicy, jak powiedział nam w rozmowie jeden z poznanych tutaj młodych berlińczyków)

Amsterdam by night: Uliczna impreza niedaleko rynku. Ciężko przedrzeć się przez tańczący tłum.

Obserwacja 3: Kolejne miasto, o niesamowicie liberalnej policji, która mimo iż przemieszcza się grupami(nawet po 5 osób), to zupełnie ignoruje fakt picia, czy jarania zioła kilka metrów obok.

Obserwacja 4: Środek rynku, kościołek, a pod nim, publiczne pisuary. Urok żaden, wygoda olbrzymia.


Dodać należy iż owa atmosfera bardzo, oj bardzo się udziela. Ciężko nam opuścić Amsterdam i to nie tylko dlatego, że mamy zgona po całonocnym kosztowaniu klimatu miasta. Po prostu żal zostawić za sobą to uczucie wolności, beztroski i erotyzmu które się tutaj unosi.


Obserwacja 5: Turystyczny mix narodowości, ale tylko Polacy chodzą z polskimi flagami. Pozdrawiamy młoda krakowiankę z restauracji Al Argentino.


Na marginesie: Trzeba mieć takiego farta jak my, żeby będąc tutaj jeden dzień, wtrafić akurat na największą, coroczna pardę gejów... Ale wtapiamy się w tłum:P

Ciekawostka: Peep show 2euro, joint(spoory) z tytoniem 3 euro, z czystym ziołem 6 euro, porno gwiazdka z ramek na 20 minut, all inclusive 50 euro. 

Ciekawostka 2: "Po wszystkim", dziewczyny z ramek nie robią sobie przerwy, wypuszczają klienta, odsłaniają kurtyny, szybko się ogarniają, i momentalnie wracają do flirtowania i przyciągania następnych klientów. Pracoholizm pełną gęba... robota pewnie aż pali im się w rekach....

Po Amsterdamie, nasz budżet uległ bardzo poważnemu nadwyrężeniu, ale jedziemy dalej. Następny przystanek - Bruksela!

Bezdroza za Hannoverem 5.08.2010

Tak, dalej nienawidzimy naszych plecaków. Następnym razem biorę tylko to, bez czego umrę z głodu/pragnienia/wyczerpania... Kamil tęskni za kawa, ja za uśmiechem znajomych. Opóźniony wyjazd z Berlina, nadrobiliśmy na kapitalnych niemieckich autostradach, pół tysiąca km jednego dnia, jak na wyjazd stopem dwójki obładowanych facetów, to niezły wynik. Po namyśle i konsultacji z dobrodziejami którzy zabierali nas na trasie, porzuciliśmy idee wizytacji Hannoveru, celem szybszego dostania się na burdelowa stolicę świata. Byliśmy blisko - utknęliśmy na parkingu dla tirów, za Hannoverem, a przed granicą holenderską, i wdepnęliśmy tam w niezłe g... dosłownie. Parking otoczony zewsząd płotem i "zaminowany" po uszy. Po 2 minutach porzuciliśmy próby przedarcia się z namiotem pod las. Ławka przy szalecie, też była ok... a w zasadzie byłaby, gdyby nie zimno, mrówki, i warkot tirów....

Taktyka łapania stopa nr 1: Na smutne oczy

Taktyka łapania stopa nr. 2: Na "I tak cie dorwę jak się nie zatrzymasz"
Obserwacja: Niemki może i dalej są brzydkie, ale autostrady maja boskie.
Obserwacja 2: Równomiernie, co kawałek trasy, wystają zewsząd fermy wiatrowe, dużo liczniejsze niż w Polsce(U nas gorzej wieję, czy jak?)
Obserwacja 3: Polacy są wszędzie. Pozdrawiamy szalona parkę spod Hannoveru. Powodzenia w Paryżu. Zapalimy jeszcze innym razem to kurdyjskie zioło:P

PS. Przemo, dzięki za troskę, z nami ok.

Koczowniczy tryb życia też ma swój urok. Pozdrawiamy Nomadów.